piątek, 1 lutego 2013

Prologos

"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać." - Antoine de Saint-Exupéry

*
Była już północ, gdy wróciłem do miasteczka. Aportowałem się na obrzeżach i żwawym krokiem ruszyłem w stronę domu. Wszystko dookoła spało, tylko co jakiś czas rozlegało się pohukiwanie sowy. Kiedy skręciłem na cmentarz, idąc na skróty, usłyszałem cichy płacz. Bezwiednie ruszyłem w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Po chwili ujrzałem małą postać skuloną w oparciu o nagrobek. Cicho podszedłem bliżej, mimowolnie zerkając na napis. Widziałem go już wielokrotnie, ale i tak za każdym razem upewniałem się, że to nie był sen.
- Hermiono, jest już późno - westchnąłem, kucając obok.
- Wiem.
- Pora wracać do domu.
- Mam ich tu zostawić?
- Tak. Na dworze jest zimno, a ty nie masz na sobie swetra - powiedziałem, zdejmując z ramion bluzę i opatulając dziewczynę.
- Dziękuję - szepnęła, w końcu odwracając twarz w moją stronę.
Wstałem, podając jej rękę. Jęknęła cicho i podniosła się chwiejnie z ziemi.
- Znów skostniałaś - wypomniałem jej.
- Trudno, dam radę.
- Nie dasz - uśmiechnąłem się smutno, biorąc szatynkę na ręce.
- Dziękuję - powtórzyła, wtulając się mocniej.
Zadrżałem lekko, gdy jej lodowata skóra mnie dotknęła. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę Nory. Taka sytuacja powtarzała się co noc. Zawsze wracając z treningów Quidditcha, znajdowałem piętnastolatkę, siedzącą na ziemi, wspartą na grobie. Chociaż minęły już prawie trzy miesiące od śmierci jej rodziców, dziewczyna wciąż nie potrafiła normalnie funkcjonować. W ciągu dnia siedziała w swoim pokoju, ucząc się, czasami spacerowała z nami po ogrodzie i pobliskich polach cicha jak mysz, zdarzało się nawet, że nie jadła przez całe dnie, a w dodatku tylko raz od ich pogrzebu się roześmiała. Nawet nie takim śmiechem, do którego przywykliśmy, ale jakimś takim gorzkim, nieszczerym.
- Dziękuję - szepnęła, gdy dotarliśmy. - Dziękuję ci za wszystko - delikatnie się uśmiechnęła, oddając bluzę.
- Jesteś głodna?  - spytałem.
- Troszkę.
- Zjesz kanapkę?
- Chętnie.
Wstałem z kanapy, na której usiedliśmy i podszedłem do lodówki. Zrobiłem kilka kanapek, gorącą herbatę i wróciłem do czekającej dziewczyny.
- Hermiono - zacząłem nieśmiało - możemy porozmawiać?
- O czym?
- Nie mogę cię codzinnie znajdywać przemarzniętej, płaczącej na cmentarzu.
- Skoro wiesz, że tam będę, to tak na prawdę mnie nie znajdujesz.
- Hermiono.. Ja wiem, że za nimi tęsknisz, ale musisz nauczyć się dalej żyć.
- Fred - po raz pierwszy dzisiaj zwróciła się do mnie po imieniu. - Ty masz rodziców, rodzeństwo, nie rozumiesz jak to jest stracić wszystko.
- Wszystko?  A Harry, Ron, Ginny, my?  - zdenerwowałem się. - Wciąż jesteśmy z tobą. Może nie jesteśmy prawdziwą rodziną, ale i tak znaczysz dla nas bardzo wiele!
- Fred - spojrzała mi w oczy. - Ja się po prostu boję - wyznała.
Bez wahania wziąłem ją w ramiona i mocno przytuliłem.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - skłamałem.
- Chciałabym w to uwierzyć.
- No mnie nie wierzysz?  - oburzyłem się.
Uśmiechnęła się szczerze, chociaż nieśmiało.
- Jesteś głupi - powiedziała, ziewając.
- Idź lepiej spać - doradziłem jej.
Wstała powoli, kierując się w stronę schodów.
- Możesz dzisiaj spać ze mną? - spytała po chwili ledwie słyszalnym głosem.
- Jasne - powiedziałem, idąc za dziewczyną.
Przebrałem się w pidżamę i wszedłem do jej pokoju. Właśnie wychodziła z łazienki.
- Chodź - szepnęła, wsuwając się pod kołdrę. - Dziękuję - dodała, gdy położyłem się obok niej.
Ponownie wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją ramieniem.
- Obiecaj mi coś - poprosiłem.
- Co?
- Wróć do nas. Przestań się odsuwać. Zacznij żyć.
- Dobrze - zgodziła się, wzdychając ciężko.
Uśmiechnąłem się w ciemnościach i usnąłem, trzymając w ramionach szatynkę. Miałem nadzieję, że w końcu wszystko wróci do normy.

*
jak widać dopiero zaczynam ;)
mam nadzieję, że spodoba Wam się i zostaniecie, aż do końca ;p

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

świetne *^*
Trochę smutne, że rodzice Hermiony zmarli, ale tak jest świetne *^*

Prześlij komentarz