"Żyj chwilą, jakby to była ostatnia chwila Twojego życia."
- Janis Joplin
- Janis Joplin
*
Kiedy się obudziłam, Freda już nie było. Usiadłam powoli i zastanowiłam się co dalej. Nie mogłam dłużej tak żyć. Chłopak miał rację. Powinnam zacząć się przyzwyczajać, w końcu nie zmartwychwstaną. Z dziecinnym uporem, sztucznym uśmiechem weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, długie włosy spięłam byle jak gumką i uśmiechnęłam się do odbicia.
- Zaczynamy - zachichotałam.
Założyłam krótkie spodenki, starą koszulkę z Fatalnymi Jędzami, którą Ginny dała mi na święta w drugiej klasie i trampki, po czym zeszłam na śniadanie. Przy stole siedziała już cała rodzina Weasleyów.
- Dzień dobry - powiedziałam pogodnie siadając obok przyjaciółki.
Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni brzmieniem mojego głosu.
- Dzień dobry, Hermiono. - Pani Weasley posłała mi uśmiech pełen nadziei.
Odwzajemniłam go, sięgając po kanapkę. Usłyszałam jak Ginny mocno wciąga powietrze w płuca, zszokowana tym co widzi. Ostatnio unikałam wszekich interakcji międzyludzkich, a odzywałam się tylko, gdy musiałam.
- Co tam słychać u Daniela? - spytałam rudowłosą.
- Yy..yy..wszystko w porządku - wydukała, nieśmiało się uśmiechając.
- To się cieszę, spotykacie się dzisiaj?
- Tak, ale jeśli chcesz, żebym została z tobą, to żaden problem! - wyrzuciła z siebie.
- Jeśli by ci to nie przeszkadzało, to chciałam się przejść nad rzekę.
- Nie, skąd! - krzyknęła, odskakując od stołu. -Zaraz wyślę mu sowę! - dodała, ciesząc się jak szalona.
- Możemy iść z wami? - spytał Ron, pokazując na siebie i bliźniaków.
- Jasne, będzie śmieszniej.
Chłopcy spojrzeli na mnie, jakby obawiając się czy nie mam gorączki. George dał kuksańca młodszemu bratu, po czym potarmosił mu włosy. Ron zaczerwienił się i zaczął się przepychać z bratem, po chwili dołączył do nich także Fred.
- Chłopcy! - upomniała ich matka, gdy ich krzesła się poprzewracały, a oni wylądowali na ziemi, umorusani dżemem wiśniowym.
Roześmiałam się. Po raz pierwszy od dawna. Poczułam się taka wolna, szczęśliwa.
- Hermiono - po chwili ciszy usłyszałam cichy szept Rona.
- Czuję się dobrze - powiedziałam, uprzedzając jego pytanie. - Po prostu wczoraj uświadomiłam sobie, że muszę żyć dalej - dodałam, spoglądając kątem oka na Freda.
- Nareszcie! - wyrzuciła z siebie pani Weasley, przytulając mnie gwałtownie. - Tak się o ciebie martwiłam.
- Przepraszam, po prostu musiałam się uporać z tym wszystkim.
- Rozumiem cię, kochanieńka - uśmiechnęła się szeroko. - A teraz idźcie już nad tą rzekę, musisz w końcu korzystać z wakacji. Pewnie nie wrócicie na obiad, to dam wam coś ze sobą.
Spojrzałam po jej synach, wszyscy szczerzyli się w najlepsze.
- Witaj ponownie wśród żywych. - George ukłonił się w przesadny sposób.
- Błazen.
- Nie rań mych uczuć, o pani!
- I głupol w dodatku.
- Błagam cię, najdroższa.
- No, ale chociaż przystojny - zachichotałam.
Zaśmiał się, porywając mnie w objęcia, a po chwili dołączyli jeszcze jego bracia.
- Brakowało nam ciebie - szepnął jeden z bliźniaków.
- Hermionoo! - z góry dobiegł mnie krzyk czternastolatki.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam, wychodząc z pokoju.
Leniwie wspięłam się po schodach do pokoju przyjaciółki. Siedziała właśnie na łóżku, nie mogąc się zdecydować, który kostium założyć. Zerknęłam na nie i uśmiechnęłam się w duchu. Te same co zawsze.
- Brązowy - rzuciłam, zanim zdążyła zapytać. - Harry z nami nie idzie, ale twoi bracia tak - zaszydziłam, wiedząc o czym myślała. - Tamten jest zbyt skąpy.
- A jaki...
- Błękitny - przerwałam jej.
- Ale on jest...
- Muszę popracować nad opalenizną.
- I mój brat nie ma z tym nic wspólnego?
- Nie.
- Rozumieeem...- odpowiedziała, przeciągając samogłoskę.
- Ginny.
- Ale czy ja coś mówię?
- Nic już do niego nie czuję. Jest tylko przyjacielem - podkreśliłam przedostatnie słowo. - A teraz wybacz, ale idę się przebrać.
Wyszłam z jej pokoju, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Kiedy pod koniec czwartego roku Ron w końcu wyznał mi co czuje, wszyscy myśleli, że wreszcie będziemy razem. Los chciał jednak inaczej, gdyż niedługo po tym przyłapałam go w dość dwuznacznej sytuacji z Lavender Brown. Mimo, że wszystko sobie wyjaśniliśmy do niczego już nigdy nie doszło, a przyczyniło się do tego głównie moje zachowanie po śmierci rodziców. Teraz pewnie znów będzie chciał się ze mną zejść, ale ja przez ten czas zdążyłam sobie uświadomić, że nic do niego nie czuje, a tamto było jedynie chwilowym zauroczeniem. Słowa przyjaciółki zaniepokoiły mnie jednak. A co jeśli znów zrobię to, co będą oczekiwać inni?
- Hermiona, pospiesz się! - z zamyślenia wyrwał mnie radosny krzyk rudowłosej.
Lekceważąc dziwne uczucie w sercu przebrałam się w kostium kąpielowy, założyłam sandały i prostą, białą sukienkę, po czym zeszłam na dół. Wszyscy byli już gotowi.
- No co tak długo? Przecież nie idziesz na żadną imprezę - zaszydził jeden z bliźniaków, spoglądając na mnie pożądliwym wzrokiem.
- Nie ma co, ładnie wygląda - stwierdził drugi z braci, uśmiechając się pod nosem.
- Chłopcy - upomniała ich siostra. - Chodźcie juuuż...
Zaśmiałam się pod nosem na widok wgapiającego się Rona i podeszłam do Ginny. Podała mi swoje rzeczy, a ja wrzuciłam je do torby.
Droga nad rzekę nie była specjalnie długa. Zaledwie dwadzieścia minut spacerem. Na początku szliśmy w ciszy, za plecami słysząc jedynie co chwila szepty bliźniaków.Jak zwykle coś kombinowali. Nie miałam pomysłu co chodziło im po głowach, dopóki nie dotarliśmy nad brzeg. Położyłam torbę na ziemi, zdjęłam buty i podeszłam zamoczyć nogi w ciepłej wodzie. Przymknęłam lekko oczy, a twarz wystawiłam w stronę słońca. Po chwili usłyszałam za sobą ciche kroki, a moment później poczułam jak coś obejmuje mnie w talii.
- Ron - upomniałam chłopaka, nie odwracając się.
- To nie Ron. - Owionął mnie ciepły oddech Freda.
Zdziwiona odwróciłam się powoli, stając twarzą w twarz z rudzielcem. Uśmiechał się konspiracyjnie.
- O co chodzi? - spytałam zdezorientowana jego miną.
- O to! - zawołał porywając mnie w ramiona i wbiegając na mostek.
- Nie, nie! Nie waż się mnie tam wrzucać! - krzyczałam wniebogłosy, jednocześnie łapiąc się chłopaka z całej siły.
- Raz, dwa... - rozpoczął odliczanie, lekko mnie kołysząc. - Trzy! - zaśmiał się, wyrzucając mnie na głęboką wodę.
Spadając kątem oka zauważyłam George`a i Rona goniących siostrę.
- Fred! - zawyłam, wynurzając się na powierzchnię. - Ja nie umiem pływać! - zaczęłam się rozpaczliwie szamotać, aby utrzymać głowę nad taflą wody.
Chłopak, nie myśląc ani chwili, wskoczył do rzeki i sprawnymi ruchami się do mnie przybliżał, tymczasem ja coraz szybciej opadałam z sił, porywana przez wartki nurt. Kiedy w końcu mnie złapał ledwie unosiłam głowę.
- Hermiona?! Wszystko w porządku? - zapytał, gdy uczepiłam się go kurczowo.
- Tak - jęknęłam, gdy wydostaliśmy się z powrotem na brzeg.
- Boże, nawet nie masz pojęcia jak mi przykro - wycharczał.
- To nie twoja wina.
- Moja! Sama się przecież nie wrzuciłaś do tej cholernej wody - warknął wściekły na samego siebie.
- Ale skąd miałeś wiedzieć, że nie umiem pływać?
- No mimo wszystko!
- Fred - wkurzyłam się. - Ostatni raz powtarzam, że to nie była twoja wina!
- Przes... - Nie dokończył, bo przerwał mu przerażony krzyk nadbiegającego rodzeństwa.
- Fred?! Hermiona?!
- Fred? Hermiona!
- O mój Boże! - Ginny dopadła nas jako pierwsza. - Nic wam nie jest? - spytała, padając na kolana tuż obok.
- Nie - uśmiechnął się drwiąco chłopak. - Uratowałem nas - oświadczył dumnie.
- A przedtem naraziłeś na niebezpieczeństwo - warknął wściekły Ron, przytulając mnie do piersi.
- Nieprawda! - krzyknął wzburzony George.
- To wszystko przez te wasze wieczne żarty!
- Sam się do nich chętnie przyłączasz!
- Kiedy ostatni raz wam pomogłem?
- A ostatnim razem, gdy się zgodziliśmy - wtrącił się Fred. - Przy farbowaniu włosów Ginny.
- To było dwa tygodnie temu - oburzył się.
- Bo przy następnym żarcie wyrzuciliśmy cię za drzwi, żebyś nie przeszkadzał? - zapytali chórem bliźniacy.
- To jest zwykłe kłamstwo! To ja nie chciałem pomóc.
- Ale czy to ważne, Ron? - wtrąciłam się.
- Tak! Bo to są dwaj zwykli kłamcy!
- Ronaldzie Weasley! - wkurzyłam się ponownie. - Przestań obrażać braci - poprosiłam.
- Dobrze - zgodził się naburmuszony.
- To może wróćmy już pod mostek? - zaproponowała Ginny.
- Ja się aportuję z Ronem i Ginny, a Fred z Hermioną - zadecydował George, jednocześnie łapiąc rodzeństwo i znikając.
Znów zostałam sama z Fredem. Uśmiechnął się do mnie delikatnie wyciągając ramię. Tłumiąc w sobie lekkie obawy, ujęłam je, poczułam charakterystyczny skurcz w brzuchu, a już po chwili znalazłam się kilka kroków od mostka.
- Głodny jestem - rzucił chłopak podchodząc do plecaka i wyjmując kanapki.
- Ja też.
- I ja.
- A ja nie - powiedziałam na przekór reszcie.
- No nie zjesz przepysznych kanapeczek naszej mamy? - zdziwił się ze śmiechem Ron.
- W przeciwieństwie do ciebie nie jestem wiecznie głodna - zachichotałam. - Ginny, idziemy się położyć? - zwróciłam się do przyjaciółki.
- Jasne - uśmiechnęła się, kładąc się obok mnie nad brzegiem.
Spojrzałam w chmury i pogrążyłam w wspomnieniach. Nie roztrząsałam wydarzeń z dzisisiejszego poranka. Nie było po co. Zastanawiało mnie jedynie postępowanie Rona. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej zazdrosny, a to mnie strasznie denerwowało. Rozumiałam, że wciąż coś do mnie czuje, lecz nie zmieniało to faktu, że nie byłam jego własnością. Codziennie zadawałam sobie pytanie czy nasza przyjaźń przetrwa pomimo rozbieżności uczuć. Wiedziałam, że dla mnie nigdy nie będzie już kimś więcej niż przyjacielem. Chociaż i to określenie wydawało się naciągane. Nie potrafiłabym go pokochać. Zranił mnie zbyt mocno. Nawet ostatnim czasem nie było go przy mnie, mimo że potrzebowałam wsparcia.
- Hermiona - ze snu wyrwał mnie cichy, męski szept. - Wstawaj, czas się zbierać.
Podniosłam powieki, aż zobaczyłam słońce chylące się ku zachodowi. Spojrzałam na twarz rozmówcy i leniwie się przeciągnęłam. Zobaczyłam w jego oczach dziwny błysk...uznania. Uznania pomieszanego z pożądaniem. Zanim jednak zdążyłam się odezwać, z oddali dobiegł mnie ponaglający głos Ginny:
- Pospieszcie się! Mama niedługo zawału dostanie, już po siódmej.
Zebrałam szybko swoje rzeczy, ubrałam się i ruszyłam z przyjaciółmi w stronę Nory. Całą drogę śmialiśmy się i szturchaliśmy. Niewinność i beztroska od nas bijące były wyczuwalne już z daleka. W drzwiach powitała nas zmartwiona Molly Weasley.
- Dzieci! Tak się o was martwiłam!
- Hermiona przysnęła - zadrwił starszy z bliźniaków.
- Ale się obudziła - dodał młodszy.
- A wy znów rozrabialiście - wytknęła im siostra.
- Ale nie za bardzo - zaśmiali się wspólnie.
- Siostra, siostra, siostra - powiedzieli zmartwionymi głosami. - Idźmy lepiej jeść - dokończyli z uśmiechem.
- Ja się najpierw pójdę wykąpać - wyjaśniłam, uciekając z kuchni.
Atmosfera rodzinnej zażyłości była nie do zniesienia. Ta matczyna miłość emanująca z pani Weasley, aż za bardzo przypominała mi mamę. Tak jak powiedziałam, swoje kroki skierowałam w stronę łazienki. Nalałam sobie gorącej wody do wanny, ulubionego olejku aromatycznego, tworzącego pianę i zanurzyłam się po samą szyję. Nadchodził wieczór, a wraz z nim pora snu. Po raz pierwszy nie poszłam na cmentarz. I zgodnie z obietnicą znów zaczęłam korzystać z życia. Nie żałowałam jednak. Każda chwila, którą spędziłam dzisiaj w gronie przyjaciół, napawała mnie ogromnym szczęściem. Zmęczona wrażeniami przebrałam się w pidżamę i wsunęłam pod ciepła kołdrę. Kiedy już prawie usnęłam, usłyszałam skrzypienie drzwi i ciche kroki.
- Czego chcesz? - spytałam, nie odwracając się.
- Porozmawiać - odparł rudy młodzieniec, siadając na łóżku.
*
mam nadzieję, że się podoba ;p
nie jestem z niego do końca zadowolona, ale ostatecznie może być.
2 komentarze:
mam nadzieję, że już więcej problemów nie będziesz miała :)
rozdział świetny !
naprawdę wciągający, Fred jako ratownik - z takimi poświęceniem i wgl, to aż mi adrenalinka skoczyła^^
dużo wenki i pisz szybko :*
i śliczny ten szablon <3 chyba ładniejszy od poprzedniego ;D
paat ;*
ps. kto ją odwiedza ?!
świetny ! ;3
co z tego, że dopiero teraz znalazłam twojego bloga i jestem zacofana z rozdziałami... jest prześwietny!
i jak zwykle zazdrosny ron. wkurza mnie xD
Prześlij komentarz